Wszystko co dobre szybko sie kończy. Sprawdza się to szczególnie w przypadku czekolady, wina i czasu. Pierwszy miesiąc w Szwecji minął jak z bicza trzasnął. Zbliża się 1 października , czyli... dzień mojego pierwszego egzaminu. Jest pewna ironia w tym, że zdaję go 2 tygodnie przed ostatnim egzaminem z poprzedniej sesji.
W Goteborgu powietrze pachnie już zimą. Ale nadal jest pięknie :) Archipelach otaczający miasto zmienia swój kolor z zielonego na czerwony. a Szwedzi przestali chodzić w sandałach. Choć właściwie ciężko stwierdzić kto jest Szwedem, to miasto jest mieszanką wszelkich możliwych kultur. Od blondwłosych i niebieskookich skandynawów, poprzez czarnowłosych arabów i czarnoskórych murzynów, aż po skośnookich azjatów. Śmieszne jest w tym wszystkim to, że nie poznałam tutaj żadnego Szweda. Tzn, przywitać się, porozmawiac kilka minut w przerwie między zajęciami to jeszcze da się, ale to wszystko.
Ciekawe jest to, że w Szwecji niemal wszyscy mówią świetnie po angielsku. Nie ma potrzeby znać jakiegokolwiek języka, żeby się dogadać. Jednocześnie niemal nie istnieją informacje pisane po angielsku. Ani w sklepie, ani w muzeum. Wszystko po szwedzku! Dlatego gdy ide na zakupy najpierw siadam przy google translatorze, a dopiero pozniej wiem co kupic. Robię to odkąd kupilam suchary zamiast chleba :)
Na koniec porównawczo, kierowcy i piesi w Gbg. Jest tu trochę jak w Krakowie, kazdy idzie gdzie chce i kiedy chce. Co ciekawe kierowcy nie protestują i zatrzymują się nawet gdy to oni mają zielone światło. Wyjątkiem są kierowcy tramwajów i auotbusów. Oni przyspieszają kiedy widzą człowieka na pasach. Szwedzi jeżdzą jak mrówki, jeden za drugim, bez wyprzedzania i szaleńczego zmieniania pasów. Wszystko równo, prosto. Jak w Ikei.